Urodziny (PL)

autor: Maxima (Polska)

You and me it’s pulling me down
Tearing me down piece by piece
And you can’t see that it’s like a disease
Killing me now it’s so hard to breathe

To miały być ich najlepsze urodziny wszech czasów.

Miało być tak świetnie, że można by temu tylko zazdrościć. W końcu – tylko raz w życiu kończy się 18 lat. Szykowała się gigantyczna impreza, jak na Kaulitzów przystało. Dużo znajomych, jeszcze większa ilość szaleństwa, no a co najliczniejsze – kace na następny dzień.

Przygotowania do tej szczególnej okazji trwały już ponad dwa tygodnie. Wysyłanie zaproszeń, zamawianie firmy cateringowej, znalezienie odpowiedniej miejscówki. O muzykę również zadbali – teoretycznie mogli sami złapać za swoje instrumenty i zacząć na nich grać, jednak chcieli, żeby ta impreza wypadła idealnie. Nie chcieli się o nic troszczyć. Woleli, żeby jakiś didżej załatwił dla nich sprawę, a oni mogli się wyszaleć do upadłego. Dodatkowo musieli przecież jeszcze witać gości, zabawiać ich, rozpakowywać prezenty i rzeczy tego typu, a zadanie z samodzielnym tworzeniem muzyki byłoby dla nich tylko problemem. Oczywiście planowali zagrać jeden, albo dwa kawałki, ale długotrwałe dbanie o muzykę pozostawili didżejowi.

Z wyborem odpowiedniej muzyki był jednak mały problem – różne gusta muzyczne chłopaków.

– Jakiego didżeja mamy zamówić? – pytał się David, ich producent, który zaoferował się, że pomoże im w planowaniu imprezy.

– Najlepszego w mieście! – zawołał Bill radośnie, zerkając kątem oka na brata, aby otrzymać od niego potwierdzenie wypowiedzianych słów.

– Co tam, najlepszego na całym świecie! – sprostował Tom i razem z ciemnowłosym uśmiali się. David przeczesał ręką swoją blond czuprynę i wypuścił głośno powietrze z ust.

– Chłopaki, to, to ja wiem, ale pytam się o rodzaj muzyki. Wolicie jakieś kawałki taneczne, jakiś błahy pop czy ciężki rock?

– Jeśli chodzi o mnie, to wybrałbym hip hop, no ale jak wiadomo, Bill nienawidzi hip hopu, więc musimy coś innego obrać – odparł Tom, mrużąc oczy. Brunet obok niego przekręcił oczami.

– Ty byś cały świat zamienił w jeden wielki hip hop – skwitował, uśmiechając się ironicznie. Dredowłosy zadał mu lekkiego kuksańca w bok, jednak nic nie odpowiedział. – Myślę, żeby najlepiej były jakieś imprezowe kawałki, taneczne. Dla odmiany możecie wtrącić tam też parę piosenek rockowych, albo hip hop – tu spojrzał na brata, który się rozpromienił – ale niech przeważają kawałki taneczne, w końcu to impreza, nie? Co myślisz, Tom?

Spojrzał na brata pytająco. Teoretycznie, nie musiał się go pytać o zdanie, bo wiedział doskonale, że jego bliźniakowi spodoba się ten kompromis, na który wszedł. Nie potrzebował słów ani czynów, by zrozumieć brata. Rozumiał się z nim bardzo dobrze, czasem, jak się wydawało, nawet telepatycznie. Choć, niestety – w myślach czytać mu nie potrafił.

– Zgadzam się. – Tom uśmiechnął się i skinął głową, potwierdzając.

– Już dzwonię! – uradował się David i wygramolił pospiesznie z kieszeni komórkę, w zamiarze prędkiego zamówienia najlepszego wszechobecnego didżeja.

**

– Panowie Kaulitz?

– Hm?

Bliźniacy, dotąd pogrążeni w namiętnej dyskusji na temat nowego serialu telewizyjnego, który właśnie oglądali, przerwali rozmowę i spojrzeli na pytającą osobę. Był to wysoki mężczyzna w garniturze i o miłym spojrzeniu. W ręku trzymał notatnik, w którym cały czas zapisywał jakieś drobnostki.

– Życzą sobie panowie na uroczystym stole kawior, czy może jednak preferują najwyższej jakości ser pleśniowy? – spytał, chwytając do prawej ręki ołówek, aby móc zaraz zanotować odpowiedź bliźniaków.

– A fuj! – skomentował Bill, wywalając język na znak obrzydzenia. – Chcemy naszych gości żywić dobrym jedzeniem, a nie ohydnymi rarytasami!

– Właśnie – dodał Tom i machnął nerwowo ręką w kierunku mężczyzny. – Niech pan się odczepi, na litość boską, jeszcze dwa tygodnie do naszych urodzin! Po co to całe zamieszanie?!

– Ale…

– Ciągle zawraca się nam głowy takimi drobnostkami! Nam nie jest ważne, czy będziemy jeść sałatkę typu A czy typu B, my chcemy po prostu spędzić te urodziny w miłej atmosferze i… razem! – krzyknął dredowłosy, oblewając się jednocześnie ciepłem. Chciał inaczej sformułować swoją wypowiedź, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Teraz był świadom tego, że wyszedł na starego romantyka, jednak było mu już wszystko jedno. Chciał być po prostu pozostawiony w spokoju, żeby mógł kontynuować rozmowę ze swoim bratem. Tak bardzo lubił prowadzić z nim pogawędki – brat był idealnym opowiadaczem…

– Razem, nie razem, wszystko jedno! Reporterzy przybędą na tą imprezę, będą o tym mówić w telewizji! W gazetach! To będzie największe przyjęcie w całych Niemczech! – sprzeciwił mu się mężczyzna, drapiąc się po głowie. – I jedzenie odgrywa tutaj bardzo ważną rolę!

– Dobrze, niech pan porozmawia z naszym menagerem – Tom kolejnym machnięciem dłoni pożegnał się z mężczyzną. To było typowe dla chłopaków; jak czegoś nie chcieli załatwiać samemu, wysyłali każdego człowieka, który miał do nich jakąś sprawę, do swojego menagera, który potem złościł się na nich, że bliźniacy obarczają go dodatkową robotą.

**

– Bożesz ty mój, w co wy się ubierzecie?! To już jutro, a wy nie macie jeszcze odpowiednich strojów przygotowanych! – panikował David, chodząc po pomieszczeniu w kółku i trzymając się przy tym rękami za głowę jak wariat, który się upewnia, czy ona się tam aby na pewno jeszcze znajduje.

 – Zachowujesz się gorzej niż nasza matka, gdy przygotowywała nas do jej własnego ślubu – skrzywił się Bill, widząc poczynania producenta. Siedział na kanapie obok Toma, kiwając beznamiętnie stopą. Był wpatrzony w zegar wiszący na ścianie tuż naprzeciwko, a raczej w jego wskazówki. Obserwował, jak czas leci. Dla niego samo pojęcie „czas” było czymś magicznym i dziwnym, czymś, czego nie potrafił sobie wytłumaczyć. Według niego czas mijał o wiele za szybko.

W końcu to już nazajutrz miał być ten wielki dzień, o którym już wszędzie wokół niego tak głośno. Wszyscy panikują, histeryzują, przypominają sobie o czymś, o czym zapomnieli… a on? On sam nie czuł nic, samą pustkę. Czuł się, jak gdyby to nie były jego i brata urodziny, tylko dzień, jak każdy inny. Zastanawiał się też, czemu wszyscy robią z tego takie wielkie halo. O wiele bardziej wolałby spędzić ten dzień w małym gronie najbliższych, świętując to co prawda hucznie, ale nie tak oficjalnie. Gdyby miał o tym jakieś zdanie, zrezygnowałby z ton jedzenia, z olbrzymiej salki balowej, z setek zaproszonych gości (połowy imion nawet nie kojarzył) i chociażby z tych wszystkich prezentów.

Taka impreza go nie bawiła. Mimo, że to miała być jego osiemnastka, czyli jedna z najbardziej ważnych i pamiętnych okazji w życiu człowieka, chciał to przeżyć całkiem zwyczajnie, tak jak wszystkie swoje dawne imprezy urodzinowe.

Ale nie! – jego zdanie się tutaj nie liczyło, tonęło w tej całej fali zamieszania wokół tego „wspaniałego dnia”. Wszędzie tylko dyskusje, planowanie, narzekanie, podniecenie, zamawianie, korygowanie, telefonowanie, rozkazywanie, rozpaczanie, …

Do cholery, to JEGO urodziny! Powinien czuć się podczas nich radośnie, nie?

To czemu w ogóle się na nie nie cieszył?

Każdy przeciętny nastolatek cieszyłby się wizją takiej imprezy. Dałby wszystko za to, żeby móc przeżyć swoje urodziny tak jak on. Jednak on nie był przeciętnym nastolatkiem. On był Billem Kaulitzem – gwiazdą, bożyszczem dziewczęcych serc, osobą wzbudzającą w wielu ludzkich duszach podziw i zazdrość.

Miał tego już po dziurki w nosie.

Czasem miał ochotę być znów tym dawnym, nieznanym, skromnym, ale zwariowanym chłopczykiem, jakim kiedyś był… przed tym wszystkim, przed Tokio Hotel.

**

W końcu, wielki dzień…

Od rana napięty plan – przyjmowanie życzeń i gratulacji w tym miejscu, potem w kolejnym, no i w efekcie końcowym jeszcze gdzieś indziej. Tyle razy się w tym dniu przemieszczali, że powoli zapominali o tym, gdzie się znajdowali. W końcu te wszystkie hale były takie podobne do siebie.

Bliźniacy nie złożyli sobie nawzajem jednak jeszcze życzeń. Według ich osobistej tradycji przemilczali między sobą w ciągu dnia ten fakt, że w ogóle mają urodziny. Ich plany wyglądały tak jak co roku: późnym wieczorem – a tym razem raczej późną nocą – powędrują do jednego ze swoich pokoi, albo do Toma, albo Billa. Tam zrobią sobie swoją wspólną, małą imprezę, która będzie się składała z jęczeniem na łóżku, jak bardzo to są najedzeni i upici, złożeniu sobie życzeń i podarowaniu prezentów. W końcu po prostu zasną tak, jak im się przytrafi – ubrani, nie umyci, razem, na jednym łóżku. Będą chrapać i wiercić się, a rano obudzą się, nie pamiętając niczego z poprzedniego dnia.

Typowe.

Impreza przygotowywana przez producentów okazała się jednym wielkim niewypałem. Nieznajomi goście, nieznany didżej (a jednak podobno najlepszy z najlepszych!), nieznane jedzenie. Wszystko było takie obce i niemiłe.

Pragnęli już tak bardzo, żeby to wszystko się skończyło. Nie mogli się już doczekać tej chwili, kiedy w końcu znajdą się razem, sami w tym zbawicielskim pokoju, gdzie nie będzie marudzących nad uchem menagerów i wrzeszczących do ucha dziewczyn.

Będą tylko oni, cisza i spokój. Poczują się wreszcie jak w domu.

Wszystko było zdecydowanie przereklamowane, jak Bill już szybko stwierdził. Było sztywno i po prostu nudno. Za oficjalne, jak na jego oko. Zasypiał prawie na swoim krześle, podczas gdy namawiano go do skosztowania kawioru, który jednak mimo protestów Kaulitzów podano.

– Snobistyczne to całe – warknął Tom jak na zawołanie do ucha bliźniaka, krzywiąc się. Bill przytaknął bez emocji i wziął łyka szampana. Uf, przynajmniej ten sprawiał, że jakoś zaczynał się czuć… lepiej. Radośniej, cieplej. Spoglądał wtedy na świat zza różowych okularów. Był taki wolny, mógł wszystko! Może jeszcze jeden łyczek?

– Bill, nie upij się za bardzo – szturchnął go brat, widząc, jak głowa Billa zaczyna się powoli kiwać. Ten uśmiechnął się do niego i jak na zawołanie odłożył kieliszek. Wstał z miejsca i pociągnął zaskoczonego dredowłosego za rękę.

– Chodź, trzeba trochę rozkręcić tą imprezę! – krzyknął i zatańczył przed nim, wskazując palcem na środek pomieszczenia. – Możemy trochę potańczyć, zagrać w butelkę albo…

– Gramy w butelkę!! – uradował się dredowłosy i uśmiechnął szelmowsko, również wstając z miejsca. – Tyle tu nieznajomych, ładnych dziewczyn, to można się trochę zabawić…

– Oh, Tom, ty tylko o jednym – Bill przekręcił oczami na znak, jednak mimo tego uśmiech nie spełzł mu z twarzy. Podbiegł do didżeja i wyrwał mu mikrofon z ręki, aby zacząć przemówienie. – Ladies and gentleman, proszę posłuchać! Zaczynamy zabawę! Kto chce zagrać z nami w butelkę, proszę przejść na środek sali!!! – wykrzyczał perfekcyjnie, po czym podziękował didżejowi, oddał temu mikrofon i wrócił do swojego brata. Ten opróżniał właśnie butelkę z szampanem, aby można było ją użyć do zabawy. Bill wskazał na to palcem i podniósł wysoko brwi.

– Ty co? Nie mogłeś wziąć już jednej pustej?

– Nieeee, ja lubię hardkor – uśmiał się blondyn, odrywając usta od butelki. W końcu złapał brata za ramię i razem pobiegli na środek sali, gdzie zebrała się już spora grupka chętnych dziewczyn i chłopaków do zabawy. Bill na ten widok klasnął w dłonie, szturchnął brata i szybkim ruchem poustawiał wszystkich w kółku. Z podnieceniem ujął butelkę i zakręcił ją, mówiąc przy tym:

– Na kogo wskaże, ten musi mnie… hmm… tak na łagodny początek, przytulić – powiedział, wyszczerzając zęby. Tom roześmiał się, a gdy Bill spojrzał na niego, żeby dowiedzieć się, o co temu chodzi, to dredziarz machnął tylko ręką i wyszeptał „Cienias!”.

Spust butelki zatrzymał się, wskazując na pewną dziewczynę z długimi blond włosami, która pisnęła z podekscytowania. Podpełzła do Billa i rzuciła mu się w ramiona, mocno ściskając.

– Mhmm… Dobrze już, dobrze – próbował ją brunet odgonić, lecz ta przyssała się do niego na dobre.

– A won stąd! – Tom zaingerował w sprawę i mocnym pociągnięciem odłączyła dziewczynę od swojego brata. Zaprowadził ją na swoje dawne miejsce i podał jej butelkę. – Teraz ty kręcisz.

– Łiii! – pisnęła blondynka i chwyciła flaszkę. – No to ten, którego wybierze butelka, musi… musi mnie pocałować w usta! – zachichotała, ilustrując Billa z ognikami w oczach. Ten pomodlił się w duchu, żeby nie był znów jej ofiarą. Butelka kręciła się, kręciła, kręciła… po czym zatrzymała się, wskazując na Toma.

– Jea, bejbe – Dredziarz zatarł ręce cwaniacko, uśmiechnął się podpełznął w kierunku dziewczyny, w zamiarze pocałowania jej.

Bill, patrząc na niewinny pocałunek brata z tą lafiryndą, która go przed chwilą obściskiwała, poczuł się nieco nieswojo. Nie lubił widoku Toma podrywającego inne dziewczyny, nawet, jeśli to była tylko zabawa… Sam nie wiedział, czemu tak było. Przecież nie zabraniał bratu całowania się, mógł robić, co chciał. Jego życie.

Ale jednak, to dziwne mrowienie w okolicach podbrzusza było i nie mógł tego wymazać…

– No to teraz – głos brata wyrwał go z swoich przemyśleń – na kogo wskaże butelka, ten będzie musiał pocałować mnie, Toma, po francusku! – krzyknął i zaśmiał się. Wszystkie dziewczyny w kółeczku zaczęły wzdychać i trząść się z podniecenia. Bill jednak czuł, jakby miał za chwilę puścić pawia.

Tom chwycił butelkę po szampanie. Mocnym, pewnym ruchem wprawił ją w ruch, tak, że kręciła się przez długi czas. Niektóre z dziewczyn zaczęły piszczeć i ledwo co powstrzymywały się przed rzuceniem się na butelkę i zatrzymaniem jej własnoręcznie. Chłopacy znajdujący się w kółeczku wzdychali, martwiąc się, że spust wskaże na jednego z nich.

Bill obserwował uśmiech na twarzy brata, który nagle zaczął powoli zanikać… Wszyscy wokół wstrzymali dech. Brunet spojrzał na butelkę. Spust wskazywał na nikogo innego, jak na niego…

– Całuj go, całuj go!!! – wrzasnęło parę osób w kółeczku, klaszcząc z podnieceniem w ręce. Takiego czegoś się nie spodziewały! Całujący się Kaulitzowie, to dopiero widok godny tej imprezie!

– To mój brat, do cholery! – krzyknął Bill, nadal nie umiejący pojąć tego, co się wokół niego zaczęło dziać. Wszystko działo się nagle tak szybko. Wszyscy rzucili się na niego, targając w kierunku brata. Zaczął się wyrywać, wrzeszcząc, że nie może, to jego brat, nie może, to zabronione, ale oni ze śmiechem zapewniali go, że nic nie będzie. „Takie są reguły gry! Nie bądź mięczakiem! To tylko zabawa!”.

Bill, zanim się spostrzegł, znajdował się przed Tomem, który patrzył na niego z olbrzymimi oczami. Wiedział, że ten musiał w tej chwili czuć dokładnie to samo, co on… Strach. Niepewność. Zamieszanie. Jednak zdziwiło go to, że jednej rzeczy nie czuł. Obrzydzenia. Nie… W końcu osoba przed nim to Tom, ten jego ukochany bliźniak, który go nie mógł brzydzić, w niczym… A jednak powinien, przecież właśnie z tego powodu, że to jego brat!!

– Boję się – wyszeptał cicho, tak, że tylko dredowłosy mógł go usłyszeć. Ten złapał jego dłoń i zaczął ją głaskać. Brunet jęknął.

– Nie bój się. Wyobraź sobie, że ich wszystkich tu nie ma… – odpowiedział czule, wpatrując się w piękne, kasztanowe oczy bliźniaka. Palcem starł kroplę potu, która pojawiła się na czole Billa. Uśmiechnął się i pogładził mu włosy dłonią – Nie bój się… Jestem z tobą…

Po czym przybliżył się do niego i położył swoje wargi na jego.

W tym momencie wokół nich ucichło, tak, że mogli swobodnie pomyśleć, że są sami, bezpieczni… Brunet miał wrażenie, że serce mu stanęło w miejscu. Serce, jak i czas. Nie umiał się na niczym skupić. Miał właśnie pocałować brata! Do diabli! BRATA!

Zmroziło jego wargi, lecz ciepło odchodzące od brata rozkosznie je ogrzewało.

Zamknął powoli oczy i położył drżącą dłoń na ramieniu Toma. W podbrzuszu poczuł znów znajome mrowienie, które z każdą chwilą było coraz silniejsze… Czuł, jakby miało go za chwilę wysadzić w powietrze…

„Co się tak denerwujesz? To tylko zabawa!” – próbował sobie wmówić, lecz na daremno. Nie potrafił. Wiedział, że to nie może być tylko gra… Gdyby tak było, nie byłby taki zestresowany…

W jego głowie znajdował się taki wir myśli, że powoli gubił się we wszystkim. Był wystraszony, spłoszony. Chciał stąd uciec. Ale zarazem było tak przyjemnie…

Tom objął go w pasie, na co wiele dziewczyn wokół zachichotało. Powoli zaczął poruszać ustami. Przez ciało Billa przeszły dreszcze, intensywne dreszcze. Czuł się jak na torturach. Okrutnych, a zarazem takich intymnych…

Czy to, co robili, było dobre?

W każdym razie, była to nowość dla bruneta… Zdobył nowe doświadczenie…

Kolczyk dredowłosego wbijał mu się w wargę. Nie było to bolesne. To było podniecające.

Rozchylił delikatnie usta, a Tom, jak napalone, dzikie zwierzę, od razu wykorzystał tą okazję i szybko wsunął język do jamy ustnej Billa. A może ten pospiech wynikał z stresu?

Gdy końcówki ich języków się spotkały, przywarli do siebie całym ciałem, jakby nie chcieli, żeby ten drugi nagle przestał, odszedł… Dziwne, ale im się to całe nawet podobało.

Pobawili się przez chwilę językami, przy czym kolczyk Billa drażnił Toma w taki przyjemny sposób. Słyszeli klikanie aparatów cyfrowych wokół nich, dostrzegali błysk fleszy.

To wszystko ich nie obchodziło. Chcieli wykorzystać okazję i skosztować ten pocałunek w pełni.

Pamiętna chwila w ich życiu…

**

Przez resztę imprezy nikt nie mówił nic na temat owego szokującego pocałunku między bliźniakami Kaulitz. Bawili się dalej, jedli, pili, tańczyli. Bill trzymał się jednak daleko od Toma. Nie chciał go spotykać, był za bardzo zawstydzony.

Tysiące myśli go dręczyły. Czemu to zrobił? Czemu mu się to tak podobało? Mogli przecież zrezygnować z tego. Fakt, wyszliby na mięczaków, ale przynajmniej nic by się nie stało…

Czuł setki wzroków na sobie. To było wiadome – niewinny pocałunek podczas gry, a i tak wielka sensacja.

Ciekawe, co menager i producenci powiedzą na ten temat.

Gustav i Georg zaczepiali go wiele razy tego wieczoru, wypytując się go o ten pocałunek. Do diabła z nimi! Nie mogą go zostawić w spokoju? Chciał być sam, skonfrontować się ze swoimi myślami, chciał ułożyć sobie to wszystko w głowie…

Później…

– Bill?

To był pierwszy raz od momentu pocałunku, kiedy Tom się do niego odezwał. Nie umiał mu spojrzeć w oczy. Unikał jego wzroku jak ognia.

Wstydził się siebie, czuł się źle w swoim ciele, był brudny, zrobił coś zakazanego…

– Zostaw mnie w spokoju – odprawił go, wpatrując się w ścianę, z kieliszkiem szampana w ręku.

– Bill… Chciałem ci tylko powiedzieć, że dla naszego bezpieczeństwa wolałbym zrezygnować z naszego późniejszego spotkania w pokoju. Okej?

Brunet skinął głową, jednak poczuł, jak zlewa mu się wszystko w żołądku.

Przerwali tradycję, zrezygnowali z wszystkiego, tylko z powodu tego głupiego pocałunku…

A on przecież tak bardzo chciał być z bratem, tak bardzo go…

Pragnął?

„Nie, nie pragniesz brata! To niemożliwe!” – próbował wmówić sobie w myślach. „Proszę, nie…”

Oparł głowę o ladę baru, przy którym właśnie siedział. Zamknął oczy i próbował się uspokoić.

Zaczął się zastanawiać nad tym, co czuje do brata…

Miłość, to jasne.

Ale jaką?

Dłoń z szampanem zaczęła mu drżeć. Położył ją na ladę i przytrzymał drugą, chcąc powstrzymać ją od tego drżenia.

**

Leżał w łóżku, było już długo po imprezie, a on nie potrafił zasnąć.

Chciał tak bardzo zapomnieć o tym wszystkim, ale nie potrafił… to było za ciężkie…

Nagle usłyszał pukanie do drzwi. Uniósł głowę, mrugając oczami w ciemnościach.

– Proszę!

Ktoś wkradł się pospiesznie do środka, zamykając drzwi najciszej, jak potrafił. Milcząc, podążył na palcach do łóżka i położył się obok Billa. Brunet był zaskoczony, ale nie powiedział nic, gdy rozpoznał ową osobę.

W końcu tak długo o niej myślał…

– Też nie umiesz zasnąć? – spytał Toma, kurcząc się. Jego obecność go peszyła.

– Nie… ciągle myślę o tobie – przyznał się dredowłosy, przybliżając się do brata. Przytulił się mocno do niego, jak małe dziecko, które przychodzi do mamy, żeby pocieszyła je po koszmarze nocnym.

Bill zamknął oczy i objął brata ramieniem. Tom opuścił głowę bezwładnie na jego klatkę piersiową i przycisnął twarz do niej mocno.

– Zrobiliśmy coś złego? – spytał Bill w końcu, gładząc jego dredy. Ten westchnął.

– Dla nich to może coś złego… ale dla mnie to była najcudowniejsza rzecz w moim życiu – wyszeptał i uniósł głowę. Spojrzał brunetowi prosto w oczy, co tego natychmiast zdezorientowało. Jego oczy posiadały taką nieznaną, rozkoszną głębię…

– Obiecasz, że mnie nigdy nie opuścisz? – upewnił się dredowłosy, przybliżając się do twarzy Billa.

– Obiecuję… – odpowiedział i zamknął oczy.

Zrozumiał coś. Nieważne, co inni myślą. Ważne są jego uczucia, jego poczucie bezpieczeństwa.

A przy bracie właśnie się tak czuł…

Dla niego mógłby utonąć nawet cały świat, gdyby mógł być tylko przy Tomie…

autor: Maxima

6 thoughts on “Urodziny (PL)

  1. Mia: vysvětlovala jsem to na začátku, je to pro cizince nebo pro čechy, kteří polsky rozumí… padesát procent návštěvníků tohohle blogu jsou cizinci, tak není důvod sem občas něco v cizím jazyce nedat, když to autor pošle. Překladatel se nenašel, s tím ale nic dělat nemůžu. Jsou tu dvě anglické povídky, jedna holandská a německá, tak teď taky šest polských. :o) J.

  2. Zajímavý, že já tomu docela rozumim, ale samozřejmě mám otevřenej polskej slovník, jinak bych to nedala.. xD Slovenština je asi k polštině blíž, nevím… Pročítala jsem jen kousek, popravdě, zlomily se mi na tom oči.. xD Nemůžu posoudit, jestli je to dobré nebo zlé..

Napsat komentář

Vaše e-mailová adresa nebude zveřejněna. Vyžadované informace jsou označeny *

Verified by ExactMetrics