Tajemnica (PL)

autor: Maxime (Polska)

 

 

Garnitur. Wpakowali mnie w prawdziwy, wyrafinowany, czarny garnitur od Armaniego… Jezu. Wokół szyi zawiązano mi biały, jedwabny krawat, który mnie paskudnie drażni i ciągle poprawiam go dłońmi, bo mam wrażenie, że się duszę. Tu jeszcze coś poluźnić, tam poprawić, to i owo dopasować – ciągle ktoś się wokół mnie kręci, by udoskonalić moją kreację.

Czuję się przez to całe, jakbym nie był już sobą. Ktoś mnie zmodyfikował, narzucił mi swoją wolę – jestem tknięty, naruszony. Zniknęła moja indywidualność. Ukradziono mi mój własny styl. Brak mi w tym wszystkim siebie. A to wszystko przez ten cholerny garnitur…

No ale powiedzieli, że na swoim ślubie muszę dla odmiany wyglądać bardziej elegancko. Żebym uznał ten dzień za uroczysty, podniosły i jako jeden z najważniejszych w moim życiu. Każdy element musi być idealnie dopasowany – tak jak garnitur musi nienagannie przylegać do mojego ciała. Nie może być żadnej niedoskonałości. Mam zapamiętać ten dzień i te chwile, które mają w przyszłości budzić we mnie wspaniałe wspomnienia. Dlatego też musi być inaczej niż na co dzień, z czym wiąże się też mój specyficzny wygląd.

Ale… ja nigdy nie uznam tych wszystkich rzeczy wokół mnie za pełnię doskonałości. Brakuje mi jakiejś części w tej całej układance mojego życia – tej najważniejszej. Sam nie chcę nazywać jej po imieniu, bo od razu budzi się we mnie ból. Nie mogę o tym myśleć. Nie w tej chwili.

– Nie ruszać się! – gani mnie kobieta, która pomaga mi dopasować garnitur do swoich rozmiarów i wbija mi lekko paznokieć w bok. Wzdycham i zastygam w jednej pozie, jak marmurowy posąg, spełniając jej życzenie.

Skoro nie mogę mówić, nie mogę się ruszać, nie mogę wykonywać w tej chwili żadnych ludzkich odruchów – pozostaje mi już tylko myślenie. Na moje nieszczęście. Umiejętność myślenia jest w dniu ślubu zdradliwym narzędziem. Jedna zła myśl, a już masz popsuty nastrój na cały dzień; a przecież wszystko musi być idealne, jak już wspominałem. Żadnych nietaktów.

Pomimo tego nawiedzają mnie myśli. Sentymentalizmy, tęsknota za przeszłością, strach przed przyszłością… ale najważniejsza z tego to ta cholerna tęsknota. Mimo woli myślę o Nim. Wspominam dawne chwile, spędzone razem… te, których być nie powinno, dlatego też próbowałem je wymazać ze swojej pamięci raz na zawsze. Ale prawda jest taka, że myślę o nich codziennie. Gdy kładę się wieczorami do łóżka, przymykam powieki i zamiast widzieć w marzeniach swoją przyszłą żonę, wybrankę – widzę jego. Ten uśmiech, uradowane oczy i rząd białych zębów szczerzących się do mnie… Chwile, gdy śmiałem się razem z nim i jak się wygłupialiśmy, ciesząc się dziecinnymi drobnostkami w życiu. Brakuje mi tej swobody, bezmyślności, tych spontanicznych decyzji i szaleństw. Przy nim nigdy się nie nudziłem.

Jednak to tylko przeszłość. Ta upchnięta do kategorii ‚zła, okrutna, zakazana, DO ZAPOMNIENIA’… Tylko… zastanawiam się, kto właściwie dokonał takiego podziału? Skoro w moich fantazjach wciąż powracam do tamtych chwil, dlaczego sam tak to uporządkowałem?

Niestety, ale odpowiedź jest jedna. To inni wykształcili we mnie pewne poglądy moralne, normy, według których staram się żyć. On nie pasuje do tych norm. Tamte wspomnienia też nie. Żyjąc w moim obecnym środowisku, stała się ze mnie osoba postępująca według ścisłych zasad, reguł etycznych. Już mówiłem: ktoś mnie zmodyfikował…

**

Bill Kaulitz to mój brat bliźniak. Kiedyś byliśmy nierozłącznym duetem: zawsze razem, zawsze we dwoje. My przeciwko całemu światu, cały świat przeciwko nam. Byle tylko zawsze mieć przy sobie siebie.

Nasza braterska miłość była bardzo silna, już od samych początków. Matka miała z nami niezłe problemy, bo zawsze, gdy sobie z którymś z nas nie radziła, to miała też automatycznie do czynienia z drugim. Było nas dwóch do pokonania. A przez to zrodziły się w nas niesamowite więzi.

Z czasem stawaliśmy się coraz bardziej indywidualnymi jednostkami, wyodrębnialiśmy swoje własne style, poglądy, kształtowaliśmy każdy swoją własną drogę życiową – ale i tak, ciągle trzymaliśmy się razem. Ludzie zazdrościli nam tych naszych relacji. A my sami byliśmy bardzo zadowoleni faktem, że zawsze mieliśmy obok siebie kochającą osobę.

Jednak los zaczął z nami pogrywać. W skandaliczny, wręcz tragiczny sposób. Nasza silna miłość nieco… wymknęła nam się z rąk. Pewne granice, które powinny istnieć, zostały przekroczone, złamane tabu: to już nie były braterskie uczucia. To było coś więcej. Zakazana miłość. Zakochanie…

Fakt, że Bill nagle stał się dla mnie obiektem pożądania, był dla mnie nie do zniesienia. Z jednej strony tak bardzo potrzebowałem jego bliskości, pragnąłem go, ale z drugiej bałem się go jak ognia. Chciałem się trzymać od niego z daleko, obawiając się złych konsekwencji.

Ale kogo próbowaliśmy tu oszukać? Tak się nie dało. Nikt nie potrafi oszukać przeznaczenia.

Nawet, jeśli jest ono przerażające…

Drobny dotyk przerodził się w pocałunek, pocałunki w pieszczotę, a pieszczoty w złamanie tej ostatniej bariery. Brzydziłem się sobą tak bardzo. Chciałbym być w tamtej chwili kimś innym, nieznanym – kimś, kto mógłby z Billem czynić takie rzeczy zupełnie swobodnie. A ja nie mogłem. Teoretycznie. W końcu ktoś kiedyś nazwał takie występki mianem KAZIRODZTWA…

Obrzydzenie szło w parze z pokusą, która nakazywała mi chcieć więcej. Czułem się dobrze, spędzając czas z bratem w taki, a nie inny sposób; potem następowały wyrzuty sumienia, a jeszcze później powracała żądza. I tak w kółko. Żyłem w ciągłym zagubieniu: czego właściwie chcę? Być z nim, czy może jednak nie być?

Budziło się we mnie szaleństwo. Często łapałem się za głowę, myśląc nad tym, co ja w ogóle robiłem. Planowałem wiele ucieczek, by zakończyć tamte chwile; ale gdy tylko pomyślałem, że mogłyby się one naprawdę urzeczywistnić, robiło mi się niedobrze. Nie chciałem się rozstać z Billem. Moje uczucia do niego były zbyt silne.

Żyliśmy w takim stanie przez trzy długie lata. Wiele razem przeżyliśmy, dużo dobrych chwil, ale też mnóstwo cierpienia. Ciągle jednak pocieszałem się, że mam go przy sobie – tak jak było to jeszcze wtedy, gdy nie byliśmy sobie aż tak blisko, nim pojawiło się to całe głupie zakochanie.

Okazało się jednak, że nas też czekał koniec… tak jak wiele rzeczy przemija, tak też ta złudna rzeczywistość, w której żyliśmy – to przekonanie, że może jakoś sobie poradzimy i przetrwamy z tymi uczuciami. Chcieliśmy uczynić z tego zwyczajną rzecz, swoją własną normę, ale to było nie do wykonania. Ta miłość wyniszczała nas doszczętnie. Nie zauważaliśmy tego, ale już od samego początku byliśmy na to skazani. To początek już wyznaczył nam koniec.

Sam nie wiem, dlaczego nagle postanowiliśmy się rozstać, ułożyć sobie nowe życie: to była decyzja z dnia na dzień. Miewaliśmy jedne z naszych cięższych dni i poddaliśmy się ostatecznie. ‚Dla naszego dobra‘. Bo tak miało być lepiej. Widzieliśmy więcej perspektyw w życiu bez siebie niż razem. Nagle nasze odwieczne ‚my‘ stało się już tylko ‚mną‘ i ‚nim‘. Razem z zburzeniem naszych miłosnych więzi naderwaliśmy też te braterskie.

Żeby nas ‚nie kusiło‘, zerwaliśmy ze sobą wszelkie kontakty. Bill wyjechał i pozostawił mnie samego. Od tego czasu nie odezwał się ani słowem, nie widziałem go ani razu na oczy.

Minęło dziesięć lat.

**

Marthę poznałem dwa lata temu. Do tej pory nie wiązałem się z nikim na dłużej niż na kilka godzin spędzonych razem w łóżku – ale ta kobieta urzekła mnie od naszego pierwszego spotkania.

Bardzo przypomina mi Billa. Jest taka spontaniczna, zawsze ma zwariowane pomysły i jest wiecznie ożywiona. A jednak, gdy jesteśmy sam-na-sam, jest taka nieśmiała…

Gdy przeczesuję dłonią jej naturalnie czarne włosy i wpatruję się w jej brązowe tęczówki, mam wrażenie, że udało mi się cofnąć nieco w przeszłość. Nawet, jeśli te mylne uczucia ogarniają mnie zaledwie na kilka sekund, warto jest je odczuwać. Mam przy sobie wtedy cząstkę Billa. Dopiero, gdy uświadamiam sobie, że to jednakże nie jest on – wtedy to dopiero zalewa mnie fala tęsknoty…

Ale jako, że próbuję przecież zerwać z przeszłością już tak na dobre, staram się skupiać całą swoją uwagę na Marcie. Jest nam ze sobą fantastycznie, tak dobrze się już od dawna nie czułem. Dlatego też dziś ja, Tom Kaulitz, który dawniej nie wierzył w takie uroczystości – żenię się z moją wybranką.

– Jest idealnie – mówi moja stylistka i ogląda mnie ze wszystkich stron, cmokając z zadowoleniem ustami. Odkłada miarkę na bok i wszystko zdaje się być dokończone. Automatycznie sięgam ręką w stronę krawatu, by go przesunąć nieco w bok. Uff… nie da się tego jeszcze trochę rozluźnić?

Schodzę z niskiego podestu, na którym musiałem stać i podchodzę do lustra. Widok tam zawarty uderza mnie z całą swoją potęgą i doskonałością: kurczę, wyglądam wspaniale. Nawet nie wiedziałem, że tak mi do twarzy w garniturze.

Przyglądam się sobie dość długo, powtarzając sobie ciągle jaki to ze mnie przystojniak. Stylistka już dawno opuściła pokój. Nagle, podczas tych moich dokładnych oględzin, wpada mi do głowy taka myśl – ciekawe, jak wygląda w chwili obecnej panna młoda? Aż mnie coś bierze, by ją natychmiastowo zobaczyć… Ale potem uświadamiam sobie, że przecież nie mogę swojej ukochanej widzieć aż do momentu przystąpienia do ołtarzu. Taka tradycja. Zawsze się śmiałem z tego elementu, na przykład w filmach, ale teraz mnie to irytuje, bo pokusa, by ujrzeć piękną Marthę w cudownej sukni ślubnej… jest niemożliwa.

– Tom! – słyszę krzyk za moimi plecami, więc się odwracam. To moja matka. Podchodzi teraz do mnie wolnym krokiem, a w jej oczach widzę pojedyncze, błyszczące łzy. O, rany…

– Mamo, skoro tobie się już teraz na płacz zbiera, to co będzie podczas ślubu? – uśmiecham się do niej, a ona ociera dłonią powieki, również się śmiejąc.

– Takie już matki są… Jeju, mój duży chłopak się żeni – po tych słowach kręci z niedowierzaniem głową i wyciąga do mnie ręce, by mnie do siebie przytulić. Jej opiekuńcze ramiona chwytają mnie mocno w pasie i ściska mnie tak mocno, jakbym miał jej lada chwila uciec. Tak, jakby mnie już nie chciała nikomu oddać. Uznaję to za taki matczyny instynkt i poklepuję ją lekko po plecach.

Wtedy rozlega się dzwonek telefonu.

– Boże kochany! Ciągle ktoś do mnie wydzwania, ja zaraz oszaleję!!! – matka odskakuje ode mnie jak oparzona i wydobywa z kieszeni komórkę. Przykłada ją do ucha i zaczyna z kimś rozmowę na temat wesela… w trakcie czego po prostu wychodzi z pomieszczenia, wrzeszcząc do słuchawki.

Uśmiecham się pod nosem. Cała mama. Wpada na chwilkę, wzrusza się niemiłosiernie, po czym po prostu mnie opuszcza, wytrącona z równowagi. To jest w pewnym sensie nawet urocze.

Odwracam się znów w stronę lustra i ilustruję swoją twarz. Próbuję z niej cokolwiek odczytać – jakie właściwie sprawiam na pierwszy rzut oka wrażenie? Czy jestem zdenerwowany, napięty, a może zupełnie wyluzowany? Moja twarz odpowiedzi nie daje. Wydaje się zupełnie obojętna. A w środku czuję się też jakoś zobojętniały. Co ja tu właściwie robię…?

Słyszę jakieś odgłosy za mną – delikatne skrzypienie drzwi i cichy stukot butów o podłogę. Nie reaguję na to, myśląc, że to matka zapewne powróciła skończywszy swoją rozmowę telefoniczną. Nadal przeglądam się w lustrze i widzę w nim tylko siebie. Skupiam wzrok jedynie na swojej osobie, nawet nie widzę tego, co się za mną właściwie dzieje. Kroki się powoli do mnie zbliżają. Poprawiając znowu dłońmi swój krawat, wzdycham i mówię na głos:

– Mamo? Nie myślisz, że mógłbym pozbyć się tego cholerstwa na szyi?

Nie otrzymuję żadnej odpowiedzi, dlatego też kieruję swoje spojrzenie z własnej twarzy w lustrze nieco w bok, by ujrzeć w zwierciadle matkę, stojącą za mną.

Ale jej tam nie ma. Zamiast niej widzę… Billa.

Co? Mrugam kilka razy oczami, myśląc, że to tylko jakaś zjawa, wytwór mojej wyobraźni, który wywołuję sobie właśnie w tej chwili. Że to tylko taka ironia losu, pogrywająca sobie ze mną, jak za starych czasów. Ale on nie znika!!!

Odwracam się na pięcie, chcąc się przekonać własnymi oczami, że go tam jednak nie ma… Może to tylko taki wybryk lustra…

Zamieram w miejscu.

On tam stoi.

**

– Chyba powinieneś go zostawić, dobrze w nim wyglądasz – stwierdza osobnik przede mną z lekko drżącym głosem, spoglądając na mnie z zaciekawieniem i zarazem z zakłopotaniem, którym silnie promieniuje.

– Bill!!! Co ty tutaj robisz? Boże… Nie powinno cię tu być, nie! Nie dzisiaj! Tylko nie to! Błagam, tylko nie to – zaczynam spanikowany majaczyć pod nosem, wpatrując się z wytrzeszczonymi oczami w swojego brata bliźniaka, dłońmi łapiąc się za głowę i zaczynając chodzić w kółko. Nie potrafię uwierzyć w to, że się tu pojawił. Właśnie teraz, w tym momencie. Myślę o nim tak często, miałem zawsze tak silną potrzebę, by znowu móc na niego spojrzeć, usłyszeć jego głos… a teraz? Tak nagle, z niczego, nie wiadomo dlaczego stoi przede mną? To na pewno nie sen, czy to aby rzeczywiście jawa?

Przystaję, kręcę głową i nie potrafię nic więcej z siebie wydusić. To takie anormalne… Skąd on się tu wziął? Rany, jak on dobrze wygląda. Dziesięć cholernych lat, tak długo go nie widziałem. Zmienił się nieco, ale i tak widzę w nim nadal tego młodzieńczego Billa, jakiego go pokochałem. Wyprzystojniał, jego twarz nabrała bardziej męskich rysów, jest teraz jeszcze bardziej podobny do mnie niż kiedyś. Mam ochotę podejść do niego i dotknąć dłonią jego policzka, żeby się przekonać, czy jest równie miękki jak za dawnych czasów.

– Słyszałem, że się żenisz. Wypadało odwiedzić cię w tym szczególnym dniu – mówi, teraz już nieco spokojniej i uśmiecha się delikatnie. W tym momencie serce zdaje mi się bić szybciej. Co się ze mną dzieje? Czemu nie potrafię się uspokoić?

Stoję sztywno, odgrywa się we mnie fajerwerk uczuć i emocji, ale nie okazując mu żadnej reakcji. Zamiast tego na moje usta mimowolnie przypływają słowa, które wypowiadam jak maszyna, robot, sam ich nie kontrolując:

– I chcesz mi wszystko zniszczyć. Nie chcesz, bym się żenił…

– Nie, Tom. Daj spokój, przyszedłem ci powinszować – kąciki jego ust opadają znów w dół i twarz Billa nieco mętnieje. Odwracam od niego wzrok; nie potrafię dłużej na niego patrzeć, bo czuję nagle silny ból rozchodzący się w mojej klatce piersiowej.

– Dziesięć lat… – słyszę jego cichy szept. Przymykam powieki i próbuję uspokoić oddech, który teraz staje się coraz szybszy. Reakcje stresowe ogarniają całe moje ciało. To niedobrze. Za chwilę mam stanąć przed ołtarzem, a robi się ze mnie kłębek nerwów!

Zaciskam pięści. Po co? Po co tu przyszedł? Czy nie przysporzył mi już wystarczającej ilości problemów, nawiedzając mnie dzień w dzień w moich przeklętych myślach?!

Nie potrafię sobie z tym poradzić… ból wspomnień jest we mnie zbyt mocny. Odwracam się teraz zupełnie od niego, mocno zaciskając wargi. Powtarzam sobie cały czas w myślach: spokojnie, spokojnie.

Wydobywa się ze mnie cichy jęk, przed którym nie potrafię się powstrzymać.

Marzyłem o nim, marzyłem przez tak długi czas, chciałem, by wrócił, by mnie na nowo pokochał, by było tak jak dawniej – kogo ja tu próbowałem oszukać, takie były właśnie moje pragnienia! Żadna Martha nie potrafi mi go zastąpić, choć bardzo ją kocham. Już raz oddałem serce, na dobre – jemu.

I nigdy mi go nie oddał.

Nagle czuję na sobie jego dotyk. Wokół mnie rozsiewa się takie ciepło i ten znajomy zapach, za którym się tak stęskniłem… Stoi za mną i gładzi dłonią moje ramię. A ja się nie bronię, bo czy to nie było to, o co cały czas tak prosiłem? Sam tego chciałem.

Ale moje pragnienia spełniają się chyba o ciut za późno…

– Tom… – szepcze mi do ucha i nadal głaszcze mnie po ramieniu. – Nie rób tego, proszę…

To były te słowa, na które mój mózg najwyraźniej czekał. Jak napędzony przez właściwe paliwo, nagle zaczynam właściwie funkcjonować i wybucham niczym bomba zegarowa. Odtrącam jego rękę, odwracam się i krzyczę mu prosto w twarz:

– Nie? To czemu mi wcześniej tego nie powiedziałeś, miałeś na to dziesięć pieprzonych lat czasu!!!

– No więc właśnie… mieliśmy sobie ułożyć jakoś inaczej życie, no i nam się to też udało. Było dobrze, Tom. Ale jak się dowiedziałem… jak się dowiedziałem, że ty…

Głos mu się urywa i milczy. Słowa z trudem przechodzą mu przez gardło, dostrzegam to. Kosztuje go to bardzo dużego wysiłku, z którym teraz sobie już nie radzi. Nie mówi nic więcej. Wszystko zdaje się go boleć równie mocno niż ja.

Widząc cierpienie w oczach mojego bliźniaka, nie potrafię pozostać na to obojętny. Pomimo tak długiego czasu, który nas dzielił, czuję nadal wraz z nim. Teraz sobie to uświadamiam: nasze braterskie więzi tak naprawdę wcale nie zostały utracone… One nadal istnieją, lecz przez ten ogromny dystans przestały działać. Ale zostały ponownie wzbudzone. Współczucie ogarnia mnie całego i nie potrafię inaczej – łapię go mocno w pasie i przytulam do siebie z całej siły. Ten moment jest takim przełamaniem lodów; od razu zbiera się we mnie odwaga. Podnoszę głowę. Powoli, subtelnie dotykam swoimi chłodnymi wargami jego policzka.

– Jak dobrze, że jesteś… – mówię cicho i opieram głowę o jego czoło, zamykając przy tym oczy i rozkoszując się jego bliskością.

Czuję w sobie, pomimo bólu, przypływ radości. Takiej spontanicznej, mówiącej mi: „hej Tom, co z tego, że cię tak bardzo skrzywdził? Skoro tu już jest, korzystaj z tego!“. Obejmuje mnie mocno swoimi szczupłymi ramionami i odczuwam jego szybkie bicie serca, które bije w rytmie mojego… to takie szaleństwo. Zaczynam masować palcami jego boki, a potem moje dłonie wędrują mimowolnie na jego klatę, gdzie je hamuję i odsuwam się nieco od niego, by spojrzeć mu w oczy.

– Ja cię nigdy nie przestałem kochać, Tom, uwierz mi – szepcze – Ale tak było dla nas lepiej.

– Ciii – przerywam mu. Nie chcę teraz zapeszać tak emocjonującej chwili głupimi wyjaśnieniami. Na to jeszcze będzie czas… kiedyś, gdzieś, jakoś…

Pokazuje mu gest ręką, by został tam gdzie stoi i jak burza biegnę w stronę drzwi. Stanowczym ruchem zatrzaskuję je i zamykam od środka na klucz. Po czym, nie panując już w ogóle nad sobą, wracam szybkim krokiem do Billa, chwytam jego twarz w swoje dłonie i całuję prosto w usta.

Nie broni się przed tym; wręcz przeciwnie, staje się od razu aktywny i odwzajemnia mój pocałunek. Tracę nad sobą zupełną kontrolę, popadam w paranoję! Ale tego właśnie potrzebuję! Tej dawnej spontaniczności i pożądania…

Nasza gierka pogłębia się z chwili na chwilę, staje się bardziej niebezpieczna. Ani ja, ani on nie władamy już nad swoimi ciałami, po prostu działamy. Porwani w to szaleństwo za pomocą naszej tęsknoty wlewamy w to dużo pasji, całą naszą żądzę. Nasze usta poruszają się w taki sposób, jakby chciały zjeść tego drugiego. Jeszcze nigdy nie czułem takiego rozpaczliwego pragnienia…

To trwa już zdecydowanie za długo, straciłem dawno rachubę czasu – wiem tylko tyle, że nic się teraz dla mnie nie liczy, poza tą chwilą. Potrzebuję tej rekompensaty, za całe straconych dziesięć lat.

W końcu jednak musimy się od siebie oderwać, chociażby po to, by odetchnąć. Muskam ostatni raz jego wargi i odsuwam się, zaśmiewając się pod nosem. Boże drogi… jak ja dawno się tak nie czułem. To jest wręcz rozbrajające. Wystarczy tak niewiele, by wzbudzić we mnie takie emocje!

Po czym mam deja vu. Gdzieś na parapecie zaczyna grać telefon, więc rzucam się w tamtym kierunku, by odebrać rozmowę.

– No?

– Do jasnej cholery, co ty tam w środku robisz, Tom? Pukam i pukam, a ty mnie ignorujesz! Rusz dupę, za dziesięć minut mamy zacząć.

To mój przyjaciel Georg. Powiedział, co miał powiedzieć i po prostu się rozłącza.

Odkładam komórkę na bok i wpatruję się tępo przed siebie.

Co ja tutaj robię…?

Podchodzę niepewnie do Billa i przytulam go znowu, ale tym razem dużo ostrożniej i delikatniej. Jest to bardziej taki braterski gest, a może też… przepraszający? Budzą się we mnie paskudne wyrzuty sumienia, których za nic nie potrafię stłumić.

To był błąd. Paskudny błąd.

Uczucia robią we mnie obrót o sto osiemdziesiąt stopni i wszystko staje do góry nogami. To, co przed chwilą zdawało się być odbudowane, teraz znowu musi zostać zburzone. Czuję, że nie powinienem był tak zagalopować się w swojej tęsknocie.

Przywołanie przeszłości nie było odpowiednią rzeczą – skoro miałem z nią zerwać. Żyję teraźniejszością, o czym zapomniałem. A w niej nie było miejsca dla Billa… niestety.

Nie mogę powracać do tego co było, bo to oznaczałoby dla mnie tylko kłopoty. Wtedy przecież też z tym skończyliśmy, bo nie radziliśmy sobie z tym dłużej. Teraz byłoby tak samo. A ja nie chcę ponownie cierpieć.

Chcę być szczęśliwy z moją żoną. Nawet, jeśli kocham kogoś innego. Czasem trzeba pozwolić komuś odejść.

Nasz sekret musi zostać wzięty do grobu.

– Muszę iść, Bill… – wyciągam te słowa z trudem z siebie.

– Gdzie? – pyta nieprzytomny i posyła mi niemrawy, rozmarzony uśmieszek. On jest taki niewinny, niczego nieświadomy. Zatracił się zupełnie w tej naszej wymianie uczuć, że sam widocznie też zapomniał o okolicznościach, w których się właściwie tutaj pojawił.

– Na swój ślub… – głos mi się łamie, odruchowo biorę głęboki oddech i zaciskam mocno usta. – Przepraszam.

Całuję go pospiesznie ostatni raz w policzek i czując, że jak zaraz stąd nie wyjdę, to rozmięknę; a to ostatnia rzecz, której teraz potrzebuję – wybiegam z pomieszczenia, nie patrząc już za siebie.

Słyszę jeszcze przy wyjściu stłumiony głosik Billa:

– Dlaczego?

autor: Maxime

Napsat komentář

Vaše e-mailová adresa nebude zveřejněna. Vyžadované informace jsou označeny *

Verified by ExactMetrics